14 grudnia 2006

Na wzgórza Mości Państwo, na wzgórza!

Mowa o wzgórzach Kahlenberg i Leopoldsberg górujące na horyzoncie Wiednia, a które odegrały nie małą rolę w historii ponieważ to właśnie tam, nasz król, niejaki Jaś III S. odparł najazd Turków w 1683 roku, i tu napewno każdy uczeń orientujący się mniej więcej w historii pokiwa mądrze główką i zakrzyknie: "Wreszcie wiem o czym ten Skrzat na blogu bredzi. Jaki jestem mądry i to przed świętami". Proszę się nie doszukiwać związku przyczynowo-skutkowego między świętami i poziomem IQ ucznia, bo takowy nie istnieje. No ale znowu piszę obok. Wróćmy do meritum: wzgórza.

Mało kto z turystycznej gromadki tam dotrze, a i podejrzewam że rdzenni mieszkańcy rzadko się tam wyprawiają. Ale kto tam zawita (koniecznie przy dobrej pogodzie i widoczności) ten nie pożałuje. Widoki są zapierające dech w piersiach: na miasto, Dunaj (który sama już nie wiem jaką ilością koryt płynie) i na wzgórza ciągnące się hen aż po horyzont. I jak tak stałam i napawałam się widokiem doszło do mnie, że czegoś podświadomie, cały czas szukam. Nie jest to trudne do zgadnięcia, jeśli posiada się tajnie skrywaną informację, że Skrzat z Pomorza pochodzi. Brawo Chłopcy i Dziewczynki! Jaki bystry naród, tacy młodzi i tacy zdolni. Oczywiscie: morza! No ale nic nie jest idealne hehehe.
Na Kahlenbergu znajduje się kaplica poświęcona polskiemu królowi i Janowi Pawłowi II, a na Leopoldsbergu tablica upamiętniająca słynną Odsiecz Wiednia. To dośc ciekawe, zważywszy, że na lekcjach historii młodzi Austriacy nie uczą się KTO pomógł wygnać Turków z tej Jaśnie Ośieconej Stolicy, tylko, że nagle cud się stał nad Dunajem i o patrzcie Państwo: Turek był i się zmył :))) Hihihi.
Zdjątko przedstawia malutki kościółek, znajdujący się na samym szczycie Leopoldsberg, Leopoldskirche. I tu należy dodać, że nie poddałam zdjęcia żadnej obróbce cyfrowej, było TAKIE słońce i TAK niebieskie niebo, a sąsiedztwo drzewek iglastych sprawiało, że obie czułyśmy się jak w jakimś kraju śródziemnomorskim w środku lata. Tylko te kurtki, czapki i rękawiczki psuły nieco jakże uroczą iluzję :P

A na koniec: panorama z Kahlenbergu.
Autor: Ania F., moja room-mate (żeby nie było, że naruszam święta prawa autorskie).
Być posądzonym o kradzież zdjęcia to jak... kopnąć szczeniaka (dla wtajemniczonych), czyli straszliwe przewinienie :D

10 grudnia 2006

Salzburczanki...

...czyli o 3 Erasmuskach z Polski co w proch obróciły Miasto Mozarta!

Taaak...no na razie krótko, bo Skrzat zmęczony jest i do wyrka jak najszybciej udać się pragnie. W końcu demolka miasta to zajęcie wysoce energochłonne :P Hehe. Na tą chwilunię dość, że skrobnę co następuje:

Salzburg miastem jest ślicznym i bardzo urokliwym. Malutkie, z pięknymi widokami na góry (....moje ALPY!) i niestety okrutnie okupowane przez tłumy, dosłownie TŁUMY turystów z wszystkich kontynentów. Miasto stara się jak może, ale widać że pęka w szwach, a jego założyciele z pewnością nie zaprojektowali go na pomieszczenie takiej ilości czynnika ludzkiego. Zwłaszcza Stare Miasto cierpi bardzo, zatłoczone dodatkowo przez odbywający się Weihnachtsmarkt.

Miasto jest doskonałe na weekend, najlepiej jak słonko świeci i można się powłóczyć po okolicznych wzgórzach: Kapuzinerberg (bardzo polecam spacer wzdłuż murów obronnych) oraz Mönchsberg, którym można dojśc aż na na znak firmowy Salzburga, czyli zamek Festung Hohensalzburg. Z obu wzgórz roztacza się fantastyczny widok na miasto i okolice, zwłaszcza po zmroku widok jest imponujący :) Zapomnieć nie można także o wspaniałym kompleksie parkowym Hellbrunn. Polecam zwłaszcza wybrać się na spacer na wzgórze wznoszące się nad posiadłością. W jego lasach bowiem, ukryty przed ludzkim wzrokiem, znajduje sie wykuty w skale Steintheater, czyli Kamienny Teatr oraz fantastyczne panoramy gór.

Gdy zaś z nieba pada deszcz (czyli cała sobota, grrr nienawidzę deszczu) w knajpach robi się tłok absolutny, że nei sposób znależć wolnego kawałka bodaj krzesła, a muzeów jest mało i raczej nieciekawe. Pozostaje więc oddawanie sie radosnej konsumpcji wina z Billi w zaciszu schroniskowego pokoju :P

Co jeszcze o Salzburgu? Ahh no tak. Jak każde miasto, tak i Salzburg ma takie swoje Turystyczne Kapliczki, miejsca święte do których modły swoje gorące składa. W końcu stanowią one źródło utrzymania i nieprzerwaną rzekę kokosów, takiej wielkości, że że wróbel już nie ćwierknie a zahuczy :P Te kaplicki to oczywiście pan W.A. Mozart oraz "The Sounds od Music". Po prostu Bomba Szał! (jak mówi pewna Katarzyna S.). Wszystko, ale absolutnie WSZYSTKO pływa, spływa, wreszcie topi się w tych dwóch strumyczkach złota. Ciekawostką jest, że Austriacy w swojej wspaniałej większości raczej nie znają tego amerykańskiego musicalu, a jedynie swoje krajowe ekranizacje historii rodziny von Trappów, która zresztą jest tu bardzo popularna.

A na koniec panorama miasta zrobiona przez Anię, mą Room-mate (żeby nie było, że naruszam święta prawa autorkie) :P

07 grudnia 2006

Ostatki

No i stało się: ostatni dzień naszej przygody z laboratorium. Tak niespodziewanie, znienacka, nawet nie mogłyśmy się psychicznie przygotować. Na wejściu Carlos nas zawiadamia, że mamy wystarczającą już ilośc godzin i ni musimy przychodzić w styczniu. Pah! (chemicy szaleni nie mylić mi tego z PAH :P). I mimo, że człowiek przeklina pod nosem za każdym razem jak ta cholerna komórka brzęcy o tej 7.30 rano i zawiadamia cię, że czeka cię kolejny fascynujący dzień na Instytucie, to mimo to łezka się w oku kręci. A wszsytko to za sprawą fanastycznych ludzi. To chyba zawsze są ludzie. Czym byłoby jakiekolwiek miejsce bez cudownych ludzi, którzy nadają mu charakter i duszę. Carlos, Iain, Lizi, Alicia... dziękuję Wam bardzo-bardzo, ehhh.

No ale nie przeszkodziło to nam wybrać się na świątecznego punscha. A ponieważ jesteśmy w Wiedniu i tak się sympatycznie złożyło, że mamy instytut niedaleko wszystkiego co kojarzy sie na całym świecie z Wiedniem, więc czemu na miejsce konsumpcji nie wybrać placu z pomnikiem Marii Teresy (pomiędzy dwoma bliźniaczymi muzeami: Naturhistorischesmusuem i Kunsthisorischesmuseum), naprzeciwko Hofburgu? Ahh było cudownie. Punsch absolutnie wywrotkowy: Vanille Maronipunsch. Ehh dodam ze maroni to jadalne kasztany włoskie, absolutnie przepyszne i wszystko co jest o smaku 'Maroni' jest bombowe. A punsch to taki lokalny przysmak z rodzaju grzanego wina, ale na bazie owocow i rumu, a nie wina jako takiego. A do tego ta bita smietana i orzeszki na wierzchu.

Niebo w gębie!

Kocham tutejsze Weihnachtsmarkty! :)

30 listopada 2006

Kocham Życie!

Nie wiem jak u Was, Skarbeńki, ale tu dzieje się aż za dużo. A oto co się wydarzyło przez ostatni zaledwie tydzień:

Jak nie kradzież komórki, to alarm przeciwpożarowy o 6 rano. Jejku co za koszmarnie wibrujący dźwięk i to niemal pod naszymi drzwiami. Myślałyśmy, że to nam w głowach dzwoni albo że autoalarm, albo alarm przeciwlotniczy. Osobliwe Pidżama Party :D

Jak nie "Czarodziejski flet" z Operze Wiedeńskiej to Ampel Party piętro niżej (Ampel=sygnalizacja świetlna)



















Tu należy wyjaśnić skąd osobliwa nazwa tejże imprezy. Otóż każdy 'uczestnik' imprezy (po naszemu: Party Animal) dostaje nalepkę-światełko:
czerwone - dla osób sparowanych z drugą połówką kręcącą się po Wiedniu, tzw. Związkowcy
żółte - 'związki na odległość', czyli Cierpiętnicy
a zielone to wiadomo - dodaj gazu, droga wolna! :)

I jak nie Punch na Weihnachtsmarkcie to Pierogarnia na EuroDinner (potrawy z wszystkich krajów na Politechnice :P ehh to hiszpańskie Tiramisu...).

Jak nie przyjazd dziewczyn z Polonii to umywalka zatkana przez cały weekend denkiem od pudełka na soczewki [sic!]

Do tego: jak nie osobliwy domek zawieszony w niebycie (Museums Quartiere) to freski w kościele Karlskirche.

Tu należy dodać, że dopisało nam szczęście, bo akurat odbywa się tam renowacja i można się wspiąć na samiutką górę i z odległości 1 metra podziwiać malowidła + widok z wieży na Wiedeń. Yupi!

I na koniec: jak nie 8 godzin w labie (po oglądaniu "Love Actually" do 3.30 nad ranem) to wyprawa na Kahlenberg i podziwianie panoramy Wiednia przy widoczności 3 metry[!].

Ehh szalone życie, jak go nie kochać niech mi ktoś powie.

Jak pisał George Bernard Shaw:

"Czymże jest życie,
jeśli nie szeregiem natchnionych szaleństw?
Trzeba tylko umieć je popełniać!
A pierwszy warunek:
nie pomijać żadnej sposobności,
bo nie zdarzają się co dzień."


A więc kochane Dziatki: żyjcie barwnie i pozostawcie po sobie niezwykłe wspomnienia.

Ciocia Skrzat

Kocham Życie!

Nie wiem jak u Was, Skarbeńki, ale tu dzieje się aż za dużo. A oto co się wydarzyło przez ostatni zaledwie tydzień:

Jak nie kradzież komórki, to alarm przeciwpożarowy o 6 rano. Jejku co za koszmarnie wibrujący dźwięk i to niemal pod naszymi drzwiami. Myślałyśmy, że to nam w głowach dzwoni albo że autoalarm, albo alarm przeciwlotniczy. Osobliwe Pidżama Party :D

Jak nie "Czarodziejski flet" z Operze Wiedeńskiej to Ampel Party piętro niżej (Ampel=sygnalizacja świetlna)



















Tu należy wyjaśnić skąd osobliwa nazwa tejże imprezy. Otóż każdy 'uczestnik' imprezy (po naszemu: Party Animal) dostaje nalepkę-światełko:
czerwone - dla osób sparowanych z drugą połówką kręcącą się po Wiedniu, tzw. Związkowcy
żółte - 'związki na odległość', czyli Cierpiętnicy
a zielone to wiadomo - dodaj gazu, droga wolna! :)

I jak nie Punch na Weihnachtsmarkcie to Pierogarnia na EuroDinner (potrawy z wszystkich krajów na Politechnice :P ehh to hiszpańskie Tiramisu...).

Jak nie przyjazd dziewczyn z Polonii to umywalka zatkana przez cały weekend denkiem od pudełka na soczewki [sic!]

Do tego: jak nie osobliwy domek zawieszony w niebycie (Museums Quartiere) to freski w kościele Karlskirche.

Tu należy dodać, że dopisało nam szczęście, bo akurat odbywa się tam renowacja i można się wspiąć na samiutką górę i z odległości 1 metra podziwiać malowidła + widok z wieży na Wiedeń. Yupi!

I na koniec: jak nie 8 godzin w labie (po oglądaniu "Love Actually" do 3.30 nad ranem) to wyprawa na Kahlenberg i podziwianie panoramy Wiednia przy widoczności 3 metry[!].

Ehh szalone życie, jak go nie kochać niech mi ktoś powie.

Jak pisał George Bernard Shaw:

"Czymże jest życie,
jeśli nie szeregiem natchnionych szaleństw?
Trzeba tylko umieć je popełniać!
A pierwszy warunek:
nie pomijać żadnej sposobności,
bo nie zdarzają się co dzień."


A więc kochane Dziatki: żyjcie barwnie i pozostawcie po sobie niezwykłe wspomnienia.

Ciocia Skrzat

21 listopada 2006

Rozmowa lirycza
Konstanty Ildefons Gałczyński

" Powiedz mi, jak mnie kochasz.
- Powiem.
- Więc?
- Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
- A latem jak mnie kochasz?
- Jak treść lata.
- A jesienią, gdy chmurki i humorki?
- Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
- A gdy zima posrebrzy ramy okien?
- Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. I wrony na śniegu."

Moc słowa

Niektórzy twierdzą, że słowa są przemijające, nietrwałe, umierają w momencie gdy opuszczają nasze usta, trwają chwilę i rozpływają się w zapomnienie.
Inni twierdzą, wręcz przeciwnie, że słowa są wieczne, że żyją w naszych sercach, myślach, nieśmiertelne trwają, gdy autor już dawno odszedł w zapomnienie.

Nie ukrywam, że chciałam się w tym momencie podeprzeć jakimś przykładem literackim, żeby powyższe wynurzenia zyskały, hihi, "rangę". Zamiast tego zamieszczę amatorskie dziełko na temat powyższy, które przypadkiem znalazłam w tej rzece, właściwie oceanie różności z etykietką 'www'. Autor to niejaki David Higgins. Miłej lekturki:

"Words are such curious,
Commonplace things,

They can touch with tenderness,

Or cause pain that stings.


I use them with reason,

I use them in rhyme,
They seem to make sense,

At least, most of the time.


I once heard a theory,

Let me tell you it's content,

We are born with a share of words,

And die when they are spent.

Now if this theory be true…

And let us I hope it is not,

At the rate at which I'm going,

I may soon have spent my lot."


14 listopada 2006

Pani Agnieszka


Bez dłuższych wstępów,
przedłużeń i wynurzeń :)

Jeżeli jest
Agnieszka Osiecka

Na naszą słabość i biedę,
niemotę serc i dusz.

Na to, że nas nie zabiorą
do lepszych gór i mórz.

Na czarnych myśli tłok,
na oczy pełne łez

lekarstwem miłość bywa.
Jeżeli miłość jest,
jeżeli jest możliwa.

Na ludzką podłość i małość, na oschły Boży chłód.
Na to, że nic się nie stało, a zdarzyć miał się cud.
Na szary mysi strach, bliźniego wrogi gest,
ratunkiem miłość bywa.
Jeżeli miłość jest,
jeżeli jest możliwa.

Tu kukły ludźmi się bawią, tu igra z nami czas.
Tu wielkie młyny nas trawią i pył zostaje z nas.
Na to, że z pyłu pył i za początkiem kres
ratunkiem miłość bywa.
Jeżeli miłość jest,
jeżeli jest możliwa.

Na krajów nędzę i smutek, na okazałość państw,
policję, kłamstwo i nudę, potęgę małych draństw.
Na nocny serca ból, że człowiek żył jak pies
ratunkiem miłość bywa.
Jeżeli miłość jest,
jeżeli miłość jest...

12 listopada 2006

i troszkę o Beethovenie

Czy zaczęliście kiedyś niedzielę, czy jakikowiek inny dzień tygodnia od koncertu? Jeśli tak, to nie zdziwicie się kiedy napiszę, że jest to przeżycie niezapomniane. A tym bardziej gdy jest to koncert chóru, na który to rodzaj muzyki jestem szczególnie wrażliwa. Pewnie dlatego, że jak człowiek śpiewał kiedykolwiek i była to jego pasja to potem chcąc nie chcąc wychodzi taki emocjonalnie zwichrowany :P

Zaczęło się od tego, że dostałyśmy informacje od zaprzyjaźnionego Profesora (bo w Wiedniu trzeba mieć dobre źródła informacji :D), że chór w którym śpiewa, ma wykonać w tą niedzielę specjalny utwór. Proszę Państwa, ni mniej ni więcej ale Msze C-Dur Ludwika van Beethovena! Nic wam to nie mówi? Mi, wstyd przyznać, też nic nie mówiło. Prócz tego, że wiadomo - Beethoven. I podejrzewam że nic by w tym nie było niezwykłego gdyby nie skromny fakt, że wykonanie mszy obywało się o 10.30 rano.

Weszłam troszkę spóźniona, taka jak to w niedzielę rano człowiek się czuje - zaspany :) Ale kiedy od wejścia uderzyły we mnie głosy wzbijające się pod sklepienia tego pięknego, niewielkiego kościółka, cała ospałość, cały świat, wszystkie sprawy małe i duże, ważne i mniej ważne, wszystko zostało zepchnięte gdzieś na bardzo daleki plan, wyrzucone za drzwi. Co istniało przez następne półtorej godziny to tylko głosy skupione wokół ołtarza, które przenikały do serca i razem z przepiękną muzyką wyciskały łzy, poruszały do głębi.

I wszystko byłoby fantastycznie, gdyby nie jeden problem: jak tu zająć się problematyką chemii powietrza i chromatografii jonowej, gdy w uszach i głowie cały czas słyszę Beethovena a przed oczami mam słońce prześwitujące zza organów i rozświetlające na złoto wnętrze kościoła :)

11 listopada 2006

Parę małych słów na dobranoc

Na dobranoc i zakończenie tego dnia króciutko skrobnę parę słów, które Erich Fromm napisał w swojej książce "O sztuce miłości". Uwaga Wrodzy Sentymentalizmu! Będzie ckliwie :P

"Niedojrzała miłość mówi:
Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję
Dojrzała miłość mówi natomiast:
Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham".

Czyżby to Jesienna Chanderka ostrzyła sobie na mnie pazurki. Ta zaduma nad sensem życia i miłości i przemijania? A fe Niecnoto! A kysz ode mnie! Tak przy weekendzie? No wiesz... ;)

Parę małych słów na dobranoc

Na dobranoc i zakończenie tego dnia króciutko skrobnę parę słów, które Erich Fromm napisał w swojej książce "O sztuce miłości". Uwaga Wrodzy Sentymentalizmu! Będzie ckliwie :P

"Niedojrzała miłość mówi:
Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję
Dojrzała miłość mówi natomiast:
Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham".

Czyżby to Jesienna Chanderka ostrzyła sobie na mnie pazurki. Ta zaduma nad sensem życia i miłości i przemijania? A fe Niecnoto! A kysz ode mnie! Tak przy weekendzie? No wiesz... ;)

01 listopada 2006

Skrzat w Operze Wiedeńskiej

OOooo...od czego by tu zacząć. Cały czas nie mogę się otrząsnąć po wrażeniach tego wieczora...CARMEN Georg Bizeta. Nic dodać nic ująć... jestem O-c-z-a-r-o-w-a-n-a-!

Ale zacznijmy od początku. Dowiedziałyśmy się od znajomego znajomej nieznajomym...koniec końców, że istnieje możliwości kupienia na 80 minut przed spektaklem wejściówek, czyli popularnych miejsc stojących za 2 i 3,50 EURO. I to gdzie? Do samej Opery Wiedeńskiej! Do tej Mekki, do której zdążali wszyscy Wielcy Muzyki. Bo kto raz zagościł na deskach Właśnie Tej Opery, nic innego nie mogło się już temu przeżyciu równać.

Wyobraźcie sobie olbrzymią salę wznoszącą się 5 poziomów wzwyż: parter, dalej 3 poziomy lóż, balkon i na samiutkim szczycie, pod samym dachem - galeria. Teraz wyobraźcie sobie, że stoicie na tej galerii, na przeciwko was ogromny kryształowy żyrandol, pod wami scena, orkiestra i każde siedzenie, każde jedno miejsce zajęte. Na podium wkracza dyrygent, rozpoczyna się uwertura, kurtyna się rozchyla i rozpoczynają się Czary. Sen na Jawie. Głosy wzbijające się z muzyką pod sam dach, docierające do każdego zakamarka, do każdego z osobna. Stoisz jak zaczarowany. Nie możesz oderwać oczu od sceny. Czujesz dłonie palące od kolejnych oklasków. Oczarowanie nie ustępuje nawet po tym jak orkiestra już wyszła, aktorzy już zniknęli za kurtyną, kiedy odbierasz płaszcz z szatni i wychodzisz w jesienną pluchę. Cały czas słyszysz muzykę w głowie i w sercu. I wiesz że wrócisz.

Melomani Wszystkich Krajów – łączcie się!

PS. W sobotę – Tosca! A potem? … Nabucco, La Traviata, La Boheme, Czarodziejski Flet, Rigoletto…

30 października 2006

Płaczka Filmowa

I znowu cała zalana łzami... chlip! No bo żeby oglądać film po raz '-nasty' i po raz '-nasty' zalewać się łzami. To chyba już jakaś taka zwichrowana konstrukcja psychiczna w połączeniu z wrażliwością na piękną muzykę ;) Postanowiłam więc, ot tak przy poniedziałku, zrobić listę filmów na których płaczę. Ciekawe czy macie podobne? :P

Zaczynamy. Na czoło listy wysuwa się Walt Disney. Jest on prawdziwym fenomenem, ponieważ najczęściej płaczę nie tyle na samych bajkach, co już na trailerach lub na czołówce, jak w przypadku "The Lion King". Wstaje słonko nad sawanną, zaczyna się "Circle of Life" i Ania siorpie w rękaw, hihihi. Dalej plasuje się "Gladiator" i tu są aż dwie sceny. Pierwsza to scena walki w Koloseum, kiedy nasz Główny Bohater kieruje niewolnikami i zwycięża bitwę skazaną na niepowodzenie. I potem te słowa Commodusa: "How dare you show your back to me! Slave, you will remove your helmet and tell me your name." I wtedy Russel się odwraca, zdejmuje hełm i tym swoim Głosem (wiecie kobietki o czym mówię,prawda? :P) w te słowa: "My name is Maximus Decimus Meridius, commander of the Armies of the North, General of the Felix Legions, loyal servant to the true emperor, Marcus Aurelius. Father to a murdered son, husband to a murdered wife. And I will have my vengeance, in this life or the next." Ahh, cóż to za boski moment. A druga scena to oczywiście końcowa, kiedy umiera na rękach Lucilli, i zwiduje mu się Eden i jego zamordowana rodzina, a w tle Lisa Gerard i 'Now We Are Free'. To jest pewnik na który trzeba mieć przygotowaną cała watahę chusteczek, albo po prostu rolkę papieru toaletowego, bo wychodzi taniej :) I może ostatni film to 'Stowarzyszenie Umarłych Poetów'. Cała końcówka filmu jest Boska, a jak Ethan Hawke staje na ławce to już siorpanie sięga apogeum :D A jeżeli oglądaliście uważnie, nie rozklepując na przykład w tym samym czasie kotletów, to powinniście pamiętać poniższe słowa, rozpoczynające spotkania tytułowego Stowarzyszenia:

I went to the woods because I
wanted to live deliberately

I wanted to live deep and suck
out all the marrow of life

To put to raw all that was not life...
And not, when I came to die, discover
that I had not lived...

Dobra nie będę już kontynuować, bo w jakiś taki smętny nastrój wpadłam. Przykładów co prawda trochę jeszcze jest... ale powiem Wam skrycie Drogie Dziatki, że Skrzacik lubi sobie czasem łezkę na filmie uronić. A co!

28 października 2006

Ciasteczkowy Potwór Atakuje!!!

Jak to jest, że rzeczy, które najbardziej lubimy należa w przeważającej, zastraszająco przeważającej ilości do kategorii 3 NIE: Nielegalne, Niezdrowe i Niemoralne.

No i czemu człowek ma taki pociąg do słodyczy. Teoretycznie wszystkie babeczki znają ich bardzo niekorzystne skutki fizjonomiczne i teoretycznie każda stosuje taką czy inną dietę, ale produkcja łakoci dziwnym trafem NIE spada ;) No i nie da się zaprzeczyć, że po spałaszowaniu takiej czekoladki, ciasteczka, czy innego dobra nastrój momentalnie się poprawia, endorfinki robią swoje i świat wydaje się jakiś taki... słodszy :)

No ale powyższy wywodzik stanowi niejakie, może troszkę niezgrabne (wiadomo za dużo wiśni w 'czekoladzie') wprowadzenie do kolejnego musu, które każdy turysta i miłośnik łakoci na zimno musi zaliczyć. Chodzi oczywiście o lodziarnię, ale nie byle jaką, bo włoską. I teraz każdy wyjadacz lodowy już wie, że chodzi o Naprawdę Wyśmienite Lody.

A więc Chłopczyku i Dziewczynko, kiedy będziesz któregoś ładnego dnia w takim dużym mieście nad rzeką, zwaną Dunajem, zaprowadź Mamusię i Tatusia do miejsca gdzie są najsmaczniejsze lody w tej części Europy. I nie zaczynaj nigdy zdania od 'a więc' jak ciocia Skrzat, bo to niegramatycznie i bardzo nieładnie :P

Pozdrawiam Lodowych Entuzjastów!

Leniucholandia

Czasem nadchodzi taki dzień, niektórzy donucą: 'bardzo ciepły choć grudniowy..' ale ja od razu sprostuję, że w tym konkretnym wypadku należałoby zmienić słowa na: "bardzo szary i deszczowy" :P kiedy chmurki na niebie mienią się we wszystkich możliwych odcieniach szarości, słońce wzięło sobie urlop zdrowotny, a ciśnienie leci w dół, jak skoczek narciarski. Dzień taki, dla niektórych, znany jest jako: Dzień Świetlicowy.
Cóz wtedy pozostaje nam, biednym Robaczkom, do robienia?

Otóż jak to zwykle bywa mamy dwie grupy Robaczków:

Grupa A, czyli Robaczki z 4-listną Koniczynką to szczęślicy, którzy nie muszą nigdzie pędzić, nic ich nie goni, nikt w kołysce nie płacze. Na nich czeka łóżeczko z opasłym tomiskiem pasjonującej lektury (niektórzy uznają wyraz 'opasłe tomisko pasjonującej lektury' za kolejny oksymoron, hihihi) i kubas parującej kawusi lub herbatki.

Grupa B, czyli Robaczki z Rozbitym Lusterkiem w torebce, to nieszczęśnicy dla których pozostaje tylko na prędce wypita kawa rozpuszczalna lub taka na wynos z wszędobylskiej sieci Starbucks lub Nescafe oraz parasol we wzór kwiatowy wciśnięty pospiesznie do torebki, tak 'na wszelki wypadek'.

Z westchenienim ulgi zaliczam siebie do pierwszej grupy Robaczków. Jeszcze dla spokoju sumienia sprawdzam w kalendarzu: sobota i nic do zrobienia :) i nie wyłamując się dłużej czym prędzej zakopuję do łóżeczka z lekturą pt. 'Web Design' i 'Dynamic HTML' :P i dobrą kawusią z marimby.

26 października 2006

Sheriff of Rottingham: Sire, I have news!
Prince John: And what sort of news do you have? It's not bad news, is it? You know I can't take bad news. The day started out so good. I had a good night's sleep, I had a good B.M. I don't want to hear any bad news. So, what kind of news is it?
Sh.R: Well, to be perfectly frank, it's bad.
Pr.J: [shouts] I knew it! I knew it would be bad news. Wait, I have an idea. Maybe if you tell me the *bad* news in a *good* way, it wouldn't sound so bad.
Sh.R: [thinking] The bad news in a good way. Yes, I can do that. The bad news in a good way. Well, here it goes:
[hysterically]: W-wait till you hear this! I just saw Robin of Locksley, he's back from the crusades.
[laughs] You know, he just beat the *crap* out of me and my men.
[laughs] He hates you and he loves your brother, Richard!
[laughs] And...
[laughs] ... he wants to see you hanged!
[laughs] We, we're in a lot of trouble!
[laughs and snorts loudly]
Pr.J: [furious] What, are you crazy? Why are you laughing? This is terrible news! "

24 października 2006

Świat Kajka i Kokosza


Stwierdziłam, że ten post będzie o powrocie do świata moich ukochanych bohaterów komiksowych. Tylko od czego tu zacząć...może:

"
Kapral: Hegemonie, melduję, że zgodnie z planem mieliśmy budować machinę przez tydzień, zobowiązaliśmy się czas ten skrócić o sto procent, a zobowiąznie przekroczyliśmy o dwieście procent".

"Kokosz: Kto w epoce lotów na miotłach wierzy w czarodziejskie obrusy?"

"Wojski Niesław: Sporządź protokół straty dwudziestu łuków i wpisz do pozycji "czary"."

Co mnie zastanawia, to czy zamierzają sfilmować 'Kajka i Kokosza', albo zrobić z tego film animowany jak z 'Tytusa, Romka i A'Tomka'?... mam nadzieje, że nie...

minęły 4 dni (a w tym czasie wiele butelek zostało opróżnionych, niektóre jogurty straciły ważność a pewna, dośc spora gromada liści zakończyła swój żywot na pewnej płycie chodnikowej): ... jak zwykle pomyliłam się niedoceniając łapczywych macek przemysłu filmowego i bardzo modnego słówka: marketing i proszę oto, co znalazłam rankiem 4 dnia od momentu napisania początku tego posta: krótkometrażowy film animowany 'Kajko i Kokosz'! OlaBoga! Najgorsze, że aby ściagnąć ów filmik trzeba wykupić licencję. Ze zdjęć zamieszczonych na portalu Stopklatka.pl można wydukać tylko, że filmik został zrobiony w konwencji plastelinkowej z rodzaju 'Uciekające kurczaki' i serii 'Wallace i Gromit'. A więc ryzykanci i lubiący estetyczne wyzwania: do BOOOOju! ;) >>>

A na deserek bardzo sympatyczny artykuł prasowy na temat podobieństwa między serią 'Asterix i Obelix' a 'Kajkiem i Kokoszem'... ale zaraz czy wyraz: 'sympatyczny artykuł prasowy' to nie oksymoron? :>

Jakiekolwiek są wasze na ten temat przemyślenia życzę: Miłego czytania >>>

PS. Link do czytelni komiksów o przygodach naszych średniowiecznych herosów znajduje sie mojej Linkowni (patrz: góra strony) :D

19 października 2006

Lange Nacht der Museen...

...czyli Długa Noc Muzeów. Wszystkie muzea w całej Austrii otwarte mniej więcej od 18 do 1-2 w nocy!!! Kupujesz bilet za 10EURO dla studentów i dawaj, zwiedzasz ile wlezie. Wszystko zorganizowane w najmniejszych detalach. Aż samo na usta się ciśnie - wiadomo, Austria :)
Dla mnie było to jedno z najwspanialszych przeżyć całego życia. Choć jak w Albertinie wchłonął mnie tłum chcących zobaczyć wystawę Picassa to zwątpiłam w sens całego wyjścia. No ale pierwsze śliwki robaczywki jak to mówią, bo potem było już coraz lepiej i lepiej. Jak policzyłyśmy to w sumie po muzeach chodziłyśmy 7 godzin!!! Nigdy bym nie przypuszczała, że zwykły nieimpregnowany śmiertelnik (jak na przykład kustosz) jest w stanie tyle 'przerobić' ;) A tu proszę.

Na pierwszy ogień poszła więc, jak już wspomniałam, Albertina z wystawą późnych prac Picassa. Absolutny mus i obowiązek! Ale z niego był świntuch, hihihi. A dla małych dzieci - lekcja anatomii, z rodzaju 'czym się różni dziewczynka od chłopczyka' :))))
Dalej kroki nasze skierowałyśmy do Haus der Musik. Jeżeli będziecie kiedyś w Wiedniu zajrzyjcie i tu. Muzeum raczej nie znajduje się na szlakach turystycznych, choć w swoich wnętrzach rozłożonych na 5 pietrach kryje m.in. historię Orkiestry Filharmonii Wiedeńskiej, gdzie można samemu wcielić się w dyrygenta i wykonać 'Eine kleine Nachtmusik', 'Nad pięknym,modrym Dunajem...', i inne; mini muzea najsłynniejszych kompozytorów: Mozarta, Beethovena, Straussa oraz zafundować sobie wycieczkę do zakamarków ludzkiego postrzegania dźwięków od strony naukowej wraz z demostrancjami.
W ciągu wieczora zahaczyłyśmy jeszcze o muzeum Opery Wiedeńskiej, Schatzkammer, czyli Skarbiec Królewski, Schmeterling czyli kolekcja motylki (żywych i latających) oraz Muzeum Papirusów (z najstarszym zapisem utworu muzycznego).

Ale to co było wspaniałym przeżyciem to obraz Klimta 'Pocałunek' wiszący w jednej z sal Belwederu. I cały czas zastanawiam się czy to ogromne wrażenie zrobił na mnie sam obraz, czy fakt, że oglądałam go o północy! Coś wspaniałego... minęło już tyle czasu, a to kwadratowe cudeńko mam cały czas przed oczami.

Na Dobranoc Drogie Dzieci, posłuchajcie Dobrego Skrzata i jeżeli kiedykolwiek w waszym mieście będzie się odbywało podobne wydarzenie - idźcie! Bez dwóch zdań, czy trzech, bez wahania, za to z tabliczką czekolady i dobrą herbatką lub kawką w termosiku :)

Z przypadkowych rozmyślań o seksie

Baza, która posłużyła za powód do powstania tytułowych rozmyślań:

1. lunch na słodko
2. przejrzenie ulotki reklamującej jakiś lokalny brukowiec z wielkim napisem ORGASMUS na pierwszej stronie (znaczy że spora część owego czytadła będzie dotyczyła: patrz powyżej)
3. Carlos stwierdził, że austriackie gazety są do kitu bo piszą tylko o 10 sposobach na rewelacyjny seks, o kolejnych 10 - żeby miec wystrzałowy seks, i o następnych 10 - by wspiąć się na drzewo namiętności... i nie spaść :P
4. skromnie przyznałam mu rację, dorzucając, że gazety piszą o tym co ludzie chcą czytać. Z czego wynika prosty wniosek, że człowiek jest istotą w ogólnym zarysie dość prymitywną, i nie należy walczyć z opinią, że myśli tylko o jednym, tudzież, że myśl ta jest zdominowana w całości swej obszerności przez płeć 'drugą', znaczy...no tą drugą :)))

Na powyższym gruncie urosły dwa poniższe (jakże głębokie) stwierdzenia natury ogólnej o lekkim zabarwieniu erotycznym acz nadal fachowym:

"Seks jest dobry, orgazm - jeszcze lepszy"

oraz

"Dla seksu nie istnieje coś takiego jak górna granica bezpieczeństwa. Jedyną niebezpieczną granicą jest zero".


18 października 2006

Tuwimowo


Chyba ostatnio jestem w poezyjnym ...ekhm poetyckim nastroju :) bo kolejny wierszyk gości na tym blogu. Szanowni Państwo, Panie, Panowie, i Wy drogie Dzieci, co nie znają Misia Uszatka i Krasnala Chałabały (co za pokrzywdzone roczniki notabene) - Skrzat we własnej mikrej osobie ma zaszczyt przedstawić wiersz pana Julka T. zatytułowany 'Do krytyków'. A dlaczego akurat ten? A wszystko przez ten tramwaj...no ale wpierw posłuchajcie...

Pewnego dnia, za siódmą górą, ósmą rzeką i trasą na Ostrołękę (:P) powstał taki oto niedługi wiersz:

"A w maju
Zwykłem jeździć, szanowni panowie,
Na przedniej platformie tramwaju!
Miasto na wskroś mnie przeszywa!
Co się tam dzieje w mej głowie:
Pędy, zapędy, ognie, ogniwa,
Wesoło w czubie i w piętach,
A najweselej na skrętach!
Na skrętach - koliście
Zagarniam zachwytem ramienia,
A drzewa w porywie natchnienia
Szaleją wiosenną wonią,
Z radości pęka pąkowie,
Ulice na alarm dzwonią,
Maju, maju! - -
Tak to jadę na przedniej platformie tramwaju,
Wielce szanowni panowie!..."

A oto historia a propos: Jak to zwykle z takimi historiami, rzecz na początku ma się całkiem zwyczajnie, ot po prostu parę słów rzuconych na arktyczne masy powietrza. Wracałyśmy jak co któryś tam dzień z wykładów i akurat złożyło się tak że, proszę sobie wyobrazić, siedziałyśmy na koncu tramwaju. A tu Ania znienacka mówi te słowa:
Ania: 'O patrz na tylnej platformie tramwaju...'.
Ja (niewyżyta istota marki Skrzat): 'Co? Seks?'
Ania: ............ nie TUWIM!!!!
Ja: Aha. A no rzeczywiście, ale czekaj to to o krytykach...jak to leciało... (zorientowałam się bowiem, że o wiersz chodzi, który nawet kiedyś, o dziwo, na pamięć znałam co dla kogoś kto zna mój absolutny antytalent to pamięciówek uzna za wyczyn klasy A+).

Oczywiście naszym dziobakowym zwyczajem nie spoczęłyśmy póki tekstu tegoż wielkopomnego nie znalazłyśmy. Pomijam przy tym mało istotne fakty, jak chociażby to, że po znalezieniu utworu okazalo sie że nie o tylną a o przednią platformę autorowi chodziło :) Jednakowoż platforma taka, owaka czy jeszcze inna, pozostanie od tego dnia, tej godziny i tejże chwili, w całej swej długości, szerokości, grubości, a nawet masie nośnej, terminem ze wszechmiar wieloznacznym!

BOGUUUUUU!!!!
Skrzat znad Bawarki

Kawał w hiszpańskim klimacie

A oto kawał, ktory święci u nas tryumfy. Uwaga przełączamy radioodbiorniki na język Wyspiarzy i ustawiamy ostrość monitorów:

"- Jakim rodzajem angielskiego czasu jest następujące zdanie: 'It shouldn't have happened', wyrażone po hiszpańsku?
..........
...................

- Preservatico inperfecto" :))))

Buziaki

16 października 2006

Troszkę poezji...


A to taki mały-duży wiersz pani Wiesi, ostatnio przeczytany (tak Aniu dzięki tobie :P), wiszący u nas w akademiku na ścianie i który wydaje mi się od razu przypada do serduszka.
No ale już nie przynudzam.
Czytajcie...

Miłość
od pierwszego wejrzenia

Wisława
Szymborska
"Oboje są przekonani,
że połączyło ich uczucie nagłe.
Piękna jest taka pewność,
ale niepewność jest piękniejsza.

Sądzą, że skoro nie
znali się wcześniej,
nic miedy nimi nigdy się nie działo.
A co na to ulice, schody, korytarze,
na których mogli się od dawna mijać?

Chciałabym ich zapytać,
czy nie pamietają -
może w drzwiach obrotowych
kiedyś twarzą w twarz?
jakieś ,,przepraszam\'\' w ścisku?
głos ,,pomyłka\'\' w słuchawce?
- ale znam ich odpowiedź.
Nie, nie pamietają.

Bardzo by ich zdziwiło,
że od dłuższego już czasu
bawił się nimi przypadek.
Jeszcze nie całkiem gotów
zamienić się dla nich w los,
zbliżał ich i oddalał,
zabiegał im droge
i tłumiąc chichot
odskakiwał w bok.

Były znaki, sygnały,
cóż z tego, że nieczytelne.
Może trzy lata temu
albo w zeszły wtorek
pewien listek przefrunął
z ramienia na ramię?
Było coś zgubionego i podniesionego.
Kto wie, czy już nie piłka
w zaroślach dzieciństwa?

Były klamki i dzwonki,
na których zawczasu
dotyk kladł się na dotyk.
Walizki obok siebie w przechowalni.
Był może pewnej nocy jednakowy sen,
natychmiast po zbudzeniu zamazany.

Każdy przecież początek
to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie."

15 października 2006

United Buddy Bears

'A co to właściwie są, te misie ustawione w kółko zaraz koło TUWien?' To było jedno z pierwszych pytań jakie zadałyśmy w tym mieście. Wyobraźcie sobie, że jesteście w drodze na swoją Alma Mater a tu niemal na froncie ustawione w kółko ponad 100 posągów misi mniej wiecej 2-metrowejwysokości, pomalowanych w różne wzorki i kolorki :))))
Okazalo sie, że jest to pokojowa wystawa, w której każdy jeden Uszatek utożsamia jedno z 142 państw ONZ-tu. Mają one za zadanie okrążyć cały świat szerząc Motto przewodnie projektu:

WE HAVE TO GET TO KNOW EACH OTHER BETTER …
… it makes us understand one another better, trust each other more and live together more peacefully.

Do tej pory misie zawitały do Sydney, Tokio, Berlina, Hongkongu, Kitzbuehel, Seulu oraz Istanbułu. I w tym roku do Wiednia :) Byly bardzo fotogeniczne... hihihi

Dla zainteresowanych: http://www.united-buddy-bears.com/

14 października 2006

Nocne spacery

Ile to już razy obiecywałam sobie, że bede ostrożniejsza i nigdy przenigdy sama sie nigdzie nocą nie wybiore. Coś widze, że kiepsko u mnie z dotrzymywaniem postanowień ;) Tak więc nikogo nie powinno dziwić, że Skrzat swoim skrzacim zwyczajem wydzedł na nocne przechadzki. No bo po co siedzieć w pokoju lub korzystać z komunikacji miejskiej, kiedy noc jest piękna i księżyc świeci wysoko.

Wiedeń w księżycowej poświacie, podobnie jak większość miast, prezentuje się jeszcze niezwyklej niż w świetle słonecznym (choć przyznam, że nie sądziłam że może być jeszcze bardziej zachwycający). Kiedy to jasno oświetlone wieże kościołów, rzeźby, pomniki, kopuły muzeów odcinają się jaskrawo od granatowego nieba. Uliczki spowija ciepłe światło latarni, przypadkowo spotkani ludzie wpisują się w senny klimat miasta, biorącego oddech po dniu wypełnionym stukotem powozów, nawoływaniami przewodników wycieczek, klikaniem cyfrówek niezmordowanej rzeszy turystów. Każdy zaułek, fontanna, schody czy chociażby ławka na skwerku wydają się przemawiać, kusić. Przysiadasz i nagle zdajesz sobie sprawę, że mógłbyś tak spędzić całą noc, wdychając tą magiczną atmosferę. Tak, noc należy w pełni do tej gry światła i cienia. Człowiek to tylko obserwator, któremu dane jest zobaczyć drugą stronę miasta.

A więc chłopcy i dziewczęta pamiętajcie planując zwiedzanie miast o absolutnie obowiązkowym nocnym spacerze po mieście.

13 października 2006

High Fidelity

Jesli kiedykolwiek bedziecie miec okazje obejrzec ten film, zróbcie to! :) Polskie tłumaczenie, jak zawsze genialne i oddające ducha filmu, to 'Przeboje i podboje'. Matko! Z miejsca klasyfikuje film jako chałę nie wartą zachodu. A tu proszę. Miła niespodzianka. Zwłaszcza Jack Black jet absolutnie nie do podrobienia. Ale dlaczego o tym pisze...żeby zrobić odpowiednie wprowadzenie do jednego z najbardziej romantycznych tekstów jakie spłodziło międzynarodowe kino:

"I'm too tired. Too tired not to be with You".

I tym optymistycznym akcentem kończe. Miłego dnia wszystkim życzę i jeszcze wiecej takich słów.


11 października 2006

ERASMUS

A to taka mała reklama naszej nowej Alma Mater :) Jeżeli będziecie sie kiedyś wybierac na ERASMUSa, to bardzo polecam wlaśnie uczelnie wiedeńskie. Nie dość, że poziom nauczania jest wysoki to jeszcze...no cóż po prostu - Wiedeń.

Poza tym kto nie wybierze się na Socratesa w trakcie swoich studiów albo po prostu w jakiś inny sposób nie ruszy się z miejsca, z ciepłego miejsca za piecem to po prostu jest rasową, gombrowiczowską Trąbą. Jak bowiem można mieć pretensje do bycia Europejczykiem, nie znając ludzi, pochodzących z innych krajów, wychowanych w innych kulturach, mających inne spojrzenie na wiele spraw.

Wydaje mi się, że tak zwana 'wymiana kulturalna' jest jedną z najlepszych przygód i jak nic innego poszerza horyzonty, oraz liste kontaktowa na Skype'ie :P

10 października 2006

Vienna

Only 3 words: Vienna is Addictive!

W Wiedniu jestem niby już prawie 2 tygodnie a czuję się jak stały rezydent, jakbym tu już mieszkała a mieszkała :)

Miasto jest zachwycające. Pomijając fenomenalne spoty turystyczne w stylu Stephansdom, Hofburgu i pałacu Schonbrunn, na każdym kroku, z każdej uliczki i zakamarku wychylają się kolejne małe cudeńska, a to jakaś malutka fontanna, płaskorzeżba na budynku, skwerek albo zapomniana kawiarenka serwująca pewną bardzo popularną odmianę cappuccino - Mellange. Ahh no i te pieczone włoskie kasztany...

To miasto urzeka, zachwyca, kiedy obserwuje się jak zmienia oblicza o każdej porze dnia i roku... i na zawsze zapada w pamięci i w sercu.