30 listopada 2006

Kocham Życie!

Nie wiem jak u Was, Skarbeńki, ale tu dzieje się aż za dużo. A oto co się wydarzyło przez ostatni zaledwie tydzień:

Jak nie kradzież komórki, to alarm przeciwpożarowy o 6 rano. Jejku co za koszmarnie wibrujący dźwięk i to niemal pod naszymi drzwiami. Myślałyśmy, że to nam w głowach dzwoni albo że autoalarm, albo alarm przeciwlotniczy. Osobliwe Pidżama Party :D

Jak nie "Czarodziejski flet" z Operze Wiedeńskiej to Ampel Party piętro niżej (Ampel=sygnalizacja świetlna)



















Tu należy wyjaśnić skąd osobliwa nazwa tejże imprezy. Otóż każdy 'uczestnik' imprezy (po naszemu: Party Animal) dostaje nalepkę-światełko:
czerwone - dla osób sparowanych z drugą połówką kręcącą się po Wiedniu, tzw. Związkowcy
żółte - 'związki na odległość', czyli Cierpiętnicy
a zielone to wiadomo - dodaj gazu, droga wolna! :)

I jak nie Punch na Weihnachtsmarkcie to Pierogarnia na EuroDinner (potrawy z wszystkich krajów na Politechnice :P ehh to hiszpańskie Tiramisu...).

Jak nie przyjazd dziewczyn z Polonii to umywalka zatkana przez cały weekend denkiem od pudełka na soczewki [sic!]

Do tego: jak nie osobliwy domek zawieszony w niebycie (Museums Quartiere) to freski w kościele Karlskirche.

Tu należy dodać, że dopisało nam szczęście, bo akurat odbywa się tam renowacja i można się wspiąć na samiutką górę i z odległości 1 metra podziwiać malowidła + widok z wieży na Wiedeń. Yupi!

I na koniec: jak nie 8 godzin w labie (po oglądaniu "Love Actually" do 3.30 nad ranem) to wyprawa na Kahlenberg i podziwianie panoramy Wiednia przy widoczności 3 metry[!].

Ehh szalone życie, jak go nie kochać niech mi ktoś powie.

Jak pisał George Bernard Shaw:

"Czymże jest życie,
jeśli nie szeregiem natchnionych szaleństw?
Trzeba tylko umieć je popełniać!
A pierwszy warunek:
nie pomijać żadnej sposobności,
bo nie zdarzają się co dzień."


A więc kochane Dziatki: żyjcie barwnie i pozostawcie po sobie niezwykłe wspomnienia.

Ciocia Skrzat

Kocham Życie!

Nie wiem jak u Was, Skarbeńki, ale tu dzieje się aż za dużo. A oto co się wydarzyło przez ostatni zaledwie tydzień:

Jak nie kradzież komórki, to alarm przeciwpożarowy o 6 rano. Jejku co za koszmarnie wibrujący dźwięk i to niemal pod naszymi drzwiami. Myślałyśmy, że to nam w głowach dzwoni albo że autoalarm, albo alarm przeciwlotniczy. Osobliwe Pidżama Party :D

Jak nie "Czarodziejski flet" z Operze Wiedeńskiej to Ampel Party piętro niżej (Ampel=sygnalizacja świetlna)



















Tu należy wyjaśnić skąd osobliwa nazwa tejże imprezy. Otóż każdy 'uczestnik' imprezy (po naszemu: Party Animal) dostaje nalepkę-światełko:
czerwone - dla osób sparowanych z drugą połówką kręcącą się po Wiedniu, tzw. Związkowcy
żółte - 'związki na odległość', czyli Cierpiętnicy
a zielone to wiadomo - dodaj gazu, droga wolna! :)

I jak nie Punch na Weihnachtsmarkcie to Pierogarnia na EuroDinner (potrawy z wszystkich krajów na Politechnice :P ehh to hiszpańskie Tiramisu...).

Jak nie przyjazd dziewczyn z Polonii to umywalka zatkana przez cały weekend denkiem od pudełka na soczewki [sic!]

Do tego: jak nie osobliwy domek zawieszony w niebycie (Museums Quartiere) to freski w kościele Karlskirche.

Tu należy dodać, że dopisało nam szczęście, bo akurat odbywa się tam renowacja i można się wspiąć na samiutką górę i z odległości 1 metra podziwiać malowidła + widok z wieży na Wiedeń. Yupi!

I na koniec: jak nie 8 godzin w labie (po oglądaniu "Love Actually" do 3.30 nad ranem) to wyprawa na Kahlenberg i podziwianie panoramy Wiednia przy widoczności 3 metry[!].

Ehh szalone życie, jak go nie kochać niech mi ktoś powie.

Jak pisał George Bernard Shaw:

"Czymże jest życie,
jeśli nie szeregiem natchnionych szaleństw?
Trzeba tylko umieć je popełniać!
A pierwszy warunek:
nie pomijać żadnej sposobności,
bo nie zdarzają się co dzień."


A więc kochane Dziatki: żyjcie barwnie i pozostawcie po sobie niezwykłe wspomnienia.

Ciocia Skrzat

21 listopada 2006

Rozmowa lirycza
Konstanty Ildefons Gałczyński

" Powiedz mi, jak mnie kochasz.
- Powiem.
- Więc?
- Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
- A latem jak mnie kochasz?
- Jak treść lata.
- A jesienią, gdy chmurki i humorki?
- Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
- A gdy zima posrebrzy ramy okien?
- Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. I wrony na śniegu."

Moc słowa

Niektórzy twierdzą, że słowa są przemijające, nietrwałe, umierają w momencie gdy opuszczają nasze usta, trwają chwilę i rozpływają się w zapomnienie.
Inni twierdzą, wręcz przeciwnie, że słowa są wieczne, że żyją w naszych sercach, myślach, nieśmiertelne trwają, gdy autor już dawno odszedł w zapomnienie.

Nie ukrywam, że chciałam się w tym momencie podeprzeć jakimś przykładem literackim, żeby powyższe wynurzenia zyskały, hihi, "rangę". Zamiast tego zamieszczę amatorskie dziełko na temat powyższy, które przypadkiem znalazłam w tej rzece, właściwie oceanie różności z etykietką 'www'. Autor to niejaki David Higgins. Miłej lekturki:

"Words are such curious,
Commonplace things,

They can touch with tenderness,

Or cause pain that stings.


I use them with reason,

I use them in rhyme,
They seem to make sense,

At least, most of the time.


I once heard a theory,

Let me tell you it's content,

We are born with a share of words,

And die when they are spent.

Now if this theory be true…

And let us I hope it is not,

At the rate at which I'm going,

I may soon have spent my lot."


14 listopada 2006

Pani Agnieszka


Bez dłuższych wstępów,
przedłużeń i wynurzeń :)

Jeżeli jest
Agnieszka Osiecka

Na naszą słabość i biedę,
niemotę serc i dusz.

Na to, że nas nie zabiorą
do lepszych gór i mórz.

Na czarnych myśli tłok,
na oczy pełne łez

lekarstwem miłość bywa.
Jeżeli miłość jest,
jeżeli jest możliwa.

Na ludzką podłość i małość, na oschły Boży chłód.
Na to, że nic się nie stało, a zdarzyć miał się cud.
Na szary mysi strach, bliźniego wrogi gest,
ratunkiem miłość bywa.
Jeżeli miłość jest,
jeżeli jest możliwa.

Tu kukły ludźmi się bawią, tu igra z nami czas.
Tu wielkie młyny nas trawią i pył zostaje z nas.
Na to, że z pyłu pył i za początkiem kres
ratunkiem miłość bywa.
Jeżeli miłość jest,
jeżeli jest możliwa.

Na krajów nędzę i smutek, na okazałość państw,
policję, kłamstwo i nudę, potęgę małych draństw.
Na nocny serca ból, że człowiek żył jak pies
ratunkiem miłość bywa.
Jeżeli miłość jest,
jeżeli miłość jest...

12 listopada 2006

i troszkę o Beethovenie

Czy zaczęliście kiedyś niedzielę, czy jakikowiek inny dzień tygodnia od koncertu? Jeśli tak, to nie zdziwicie się kiedy napiszę, że jest to przeżycie niezapomniane. A tym bardziej gdy jest to koncert chóru, na który to rodzaj muzyki jestem szczególnie wrażliwa. Pewnie dlatego, że jak człowiek śpiewał kiedykolwiek i była to jego pasja to potem chcąc nie chcąc wychodzi taki emocjonalnie zwichrowany :P

Zaczęło się od tego, że dostałyśmy informacje od zaprzyjaźnionego Profesora (bo w Wiedniu trzeba mieć dobre źródła informacji :D), że chór w którym śpiewa, ma wykonać w tą niedzielę specjalny utwór. Proszę Państwa, ni mniej ni więcej ale Msze C-Dur Ludwika van Beethovena! Nic wam to nie mówi? Mi, wstyd przyznać, też nic nie mówiło. Prócz tego, że wiadomo - Beethoven. I podejrzewam że nic by w tym nie było niezwykłego gdyby nie skromny fakt, że wykonanie mszy obywało się o 10.30 rano.

Weszłam troszkę spóźniona, taka jak to w niedzielę rano człowiek się czuje - zaspany :) Ale kiedy od wejścia uderzyły we mnie głosy wzbijające się pod sklepienia tego pięknego, niewielkiego kościółka, cała ospałość, cały świat, wszystkie sprawy małe i duże, ważne i mniej ważne, wszystko zostało zepchnięte gdzieś na bardzo daleki plan, wyrzucone za drzwi. Co istniało przez następne półtorej godziny to tylko głosy skupione wokół ołtarza, które przenikały do serca i razem z przepiękną muzyką wyciskały łzy, poruszały do głębi.

I wszystko byłoby fantastycznie, gdyby nie jeden problem: jak tu zająć się problematyką chemii powietrza i chromatografii jonowej, gdy w uszach i głowie cały czas słyszę Beethovena a przed oczami mam słońce prześwitujące zza organów i rozświetlające na złoto wnętrze kościoła :)

11 listopada 2006

Parę małych słów na dobranoc

Na dobranoc i zakończenie tego dnia króciutko skrobnę parę słów, które Erich Fromm napisał w swojej książce "O sztuce miłości". Uwaga Wrodzy Sentymentalizmu! Będzie ckliwie :P

"Niedojrzała miłość mówi:
Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję
Dojrzała miłość mówi natomiast:
Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham".

Czyżby to Jesienna Chanderka ostrzyła sobie na mnie pazurki. Ta zaduma nad sensem życia i miłości i przemijania? A fe Niecnoto! A kysz ode mnie! Tak przy weekendzie? No wiesz... ;)

Parę małych słów na dobranoc

Na dobranoc i zakończenie tego dnia króciutko skrobnę parę słów, które Erich Fromm napisał w swojej książce "O sztuce miłości". Uwaga Wrodzy Sentymentalizmu! Będzie ckliwie :P

"Niedojrzała miłość mówi:
Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję
Dojrzała miłość mówi natomiast:
Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham".

Czyżby to Jesienna Chanderka ostrzyła sobie na mnie pazurki. Ta zaduma nad sensem życia i miłości i przemijania? A fe Niecnoto! A kysz ode mnie! Tak przy weekendzie? No wiesz... ;)

01 listopada 2006

Skrzat w Operze Wiedeńskiej

OOooo...od czego by tu zacząć. Cały czas nie mogę się otrząsnąć po wrażeniach tego wieczora...CARMEN Georg Bizeta. Nic dodać nic ująć... jestem O-c-z-a-r-o-w-a-n-a-!

Ale zacznijmy od początku. Dowiedziałyśmy się od znajomego znajomej nieznajomym...koniec końców, że istnieje możliwości kupienia na 80 minut przed spektaklem wejściówek, czyli popularnych miejsc stojących za 2 i 3,50 EURO. I to gdzie? Do samej Opery Wiedeńskiej! Do tej Mekki, do której zdążali wszyscy Wielcy Muzyki. Bo kto raz zagościł na deskach Właśnie Tej Opery, nic innego nie mogło się już temu przeżyciu równać.

Wyobraźcie sobie olbrzymią salę wznoszącą się 5 poziomów wzwyż: parter, dalej 3 poziomy lóż, balkon i na samiutkim szczycie, pod samym dachem - galeria. Teraz wyobraźcie sobie, że stoicie na tej galerii, na przeciwko was ogromny kryształowy żyrandol, pod wami scena, orkiestra i każde siedzenie, każde jedno miejsce zajęte. Na podium wkracza dyrygent, rozpoczyna się uwertura, kurtyna się rozchyla i rozpoczynają się Czary. Sen na Jawie. Głosy wzbijające się z muzyką pod sam dach, docierające do każdego zakamarka, do każdego z osobna. Stoisz jak zaczarowany. Nie możesz oderwać oczu od sceny. Czujesz dłonie palące od kolejnych oklasków. Oczarowanie nie ustępuje nawet po tym jak orkiestra już wyszła, aktorzy już zniknęli za kurtyną, kiedy odbierasz płaszcz z szatni i wychodzisz w jesienną pluchę. Cały czas słyszysz muzykę w głowie i w sercu. I wiesz że wrócisz.

Melomani Wszystkich Krajów – łączcie się!

PS. W sobotę – Tosca! A potem? … Nabucco, La Traviata, La Boheme, Czarodziejski Flet, Rigoletto…