14 grudnia 2006

Na wzgórza Mości Państwo, na wzgórza!

Mowa o wzgórzach Kahlenberg i Leopoldsberg górujące na horyzoncie Wiednia, a które odegrały nie małą rolę w historii ponieważ to właśnie tam, nasz król, niejaki Jaś III S. odparł najazd Turków w 1683 roku, i tu napewno każdy uczeń orientujący się mniej więcej w historii pokiwa mądrze główką i zakrzyknie: "Wreszcie wiem o czym ten Skrzat na blogu bredzi. Jaki jestem mądry i to przed świętami". Proszę się nie doszukiwać związku przyczynowo-skutkowego między świętami i poziomem IQ ucznia, bo takowy nie istnieje. No ale znowu piszę obok. Wróćmy do meritum: wzgórza.

Mało kto z turystycznej gromadki tam dotrze, a i podejrzewam że rdzenni mieszkańcy rzadko się tam wyprawiają. Ale kto tam zawita (koniecznie przy dobrej pogodzie i widoczności) ten nie pożałuje. Widoki są zapierające dech w piersiach: na miasto, Dunaj (który sama już nie wiem jaką ilością koryt płynie) i na wzgórza ciągnące się hen aż po horyzont. I jak tak stałam i napawałam się widokiem doszło do mnie, że czegoś podświadomie, cały czas szukam. Nie jest to trudne do zgadnięcia, jeśli posiada się tajnie skrywaną informację, że Skrzat z Pomorza pochodzi. Brawo Chłopcy i Dziewczynki! Jaki bystry naród, tacy młodzi i tacy zdolni. Oczywiscie: morza! No ale nic nie jest idealne hehehe.
Na Kahlenbergu znajduje się kaplica poświęcona polskiemu królowi i Janowi Pawłowi II, a na Leopoldsbergu tablica upamiętniająca słynną Odsiecz Wiednia. To dośc ciekawe, zważywszy, że na lekcjach historii młodzi Austriacy nie uczą się KTO pomógł wygnać Turków z tej Jaśnie Ośieconej Stolicy, tylko, że nagle cud się stał nad Dunajem i o patrzcie Państwo: Turek był i się zmył :))) Hihihi.
Zdjątko przedstawia malutki kościółek, znajdujący się na samym szczycie Leopoldsberg, Leopoldskirche. I tu należy dodać, że nie poddałam zdjęcia żadnej obróbce cyfrowej, było TAKIE słońce i TAK niebieskie niebo, a sąsiedztwo drzewek iglastych sprawiało, że obie czułyśmy się jak w jakimś kraju śródziemnomorskim w środku lata. Tylko te kurtki, czapki i rękawiczki psuły nieco jakże uroczą iluzję :P

A na koniec: panorama z Kahlenbergu.
Autor: Ania F., moja room-mate (żeby nie było, że naruszam święta prawa autorskie).
Być posądzonym o kradzież zdjęcia to jak... kopnąć szczeniaka (dla wtajemniczonych), czyli straszliwe przewinienie :D

10 grudnia 2006

Salzburczanki...

...czyli o 3 Erasmuskach z Polski co w proch obróciły Miasto Mozarta!

Taaak...no na razie krótko, bo Skrzat zmęczony jest i do wyrka jak najszybciej udać się pragnie. W końcu demolka miasta to zajęcie wysoce energochłonne :P Hehe. Na tą chwilunię dość, że skrobnę co następuje:

Salzburg miastem jest ślicznym i bardzo urokliwym. Malutkie, z pięknymi widokami na góry (....moje ALPY!) i niestety okrutnie okupowane przez tłumy, dosłownie TŁUMY turystów z wszystkich kontynentów. Miasto stara się jak może, ale widać że pęka w szwach, a jego założyciele z pewnością nie zaprojektowali go na pomieszczenie takiej ilości czynnika ludzkiego. Zwłaszcza Stare Miasto cierpi bardzo, zatłoczone dodatkowo przez odbywający się Weihnachtsmarkt.

Miasto jest doskonałe na weekend, najlepiej jak słonko świeci i można się powłóczyć po okolicznych wzgórzach: Kapuzinerberg (bardzo polecam spacer wzdłuż murów obronnych) oraz Mönchsberg, którym można dojśc aż na na znak firmowy Salzburga, czyli zamek Festung Hohensalzburg. Z obu wzgórz roztacza się fantastyczny widok na miasto i okolice, zwłaszcza po zmroku widok jest imponujący :) Zapomnieć nie można także o wspaniałym kompleksie parkowym Hellbrunn. Polecam zwłaszcza wybrać się na spacer na wzgórze wznoszące się nad posiadłością. W jego lasach bowiem, ukryty przed ludzkim wzrokiem, znajduje sie wykuty w skale Steintheater, czyli Kamienny Teatr oraz fantastyczne panoramy gór.

Gdy zaś z nieba pada deszcz (czyli cała sobota, grrr nienawidzę deszczu) w knajpach robi się tłok absolutny, że nei sposób znależć wolnego kawałka bodaj krzesła, a muzeów jest mało i raczej nieciekawe. Pozostaje więc oddawanie sie radosnej konsumpcji wina z Billi w zaciszu schroniskowego pokoju :P

Co jeszcze o Salzburgu? Ahh no tak. Jak każde miasto, tak i Salzburg ma takie swoje Turystyczne Kapliczki, miejsca święte do których modły swoje gorące składa. W końcu stanowią one źródło utrzymania i nieprzerwaną rzekę kokosów, takiej wielkości, że że wróbel już nie ćwierknie a zahuczy :P Te kaplicki to oczywiście pan W.A. Mozart oraz "The Sounds od Music". Po prostu Bomba Szał! (jak mówi pewna Katarzyna S.). Wszystko, ale absolutnie WSZYSTKO pływa, spływa, wreszcie topi się w tych dwóch strumyczkach złota. Ciekawostką jest, że Austriacy w swojej wspaniałej większości raczej nie znają tego amerykańskiego musicalu, a jedynie swoje krajowe ekranizacje historii rodziny von Trappów, która zresztą jest tu bardzo popularna.

A na koniec panorama miasta zrobiona przez Anię, mą Room-mate (żeby nie było, że naruszam święta prawa autorkie) :P

07 grudnia 2006

Ostatki

No i stało się: ostatni dzień naszej przygody z laboratorium. Tak niespodziewanie, znienacka, nawet nie mogłyśmy się psychicznie przygotować. Na wejściu Carlos nas zawiadamia, że mamy wystarczającą już ilośc godzin i ni musimy przychodzić w styczniu. Pah! (chemicy szaleni nie mylić mi tego z PAH :P). I mimo, że człowiek przeklina pod nosem za każdym razem jak ta cholerna komórka brzęcy o tej 7.30 rano i zawiadamia cię, że czeka cię kolejny fascynujący dzień na Instytucie, to mimo to łezka się w oku kręci. A wszsytko to za sprawą fanastycznych ludzi. To chyba zawsze są ludzie. Czym byłoby jakiekolwiek miejsce bez cudownych ludzi, którzy nadają mu charakter i duszę. Carlos, Iain, Lizi, Alicia... dziękuję Wam bardzo-bardzo, ehhh.

No ale nie przeszkodziło to nam wybrać się na świątecznego punscha. A ponieważ jesteśmy w Wiedniu i tak się sympatycznie złożyło, że mamy instytut niedaleko wszystkiego co kojarzy sie na całym świecie z Wiedniem, więc czemu na miejsce konsumpcji nie wybrać placu z pomnikiem Marii Teresy (pomiędzy dwoma bliźniaczymi muzeami: Naturhistorischesmusuem i Kunsthisorischesmuseum), naprzeciwko Hofburgu? Ahh było cudownie. Punsch absolutnie wywrotkowy: Vanille Maronipunsch. Ehh dodam ze maroni to jadalne kasztany włoskie, absolutnie przepyszne i wszystko co jest o smaku 'Maroni' jest bombowe. A punsch to taki lokalny przysmak z rodzaju grzanego wina, ale na bazie owocow i rumu, a nie wina jako takiego. A do tego ta bita smietana i orzeszki na wierzchu.

Niebo w gębie!

Kocham tutejsze Weihnachtsmarkty! :)